Języki i ja


Trudno chyba o mniej ciekawy temat, bo ten łączy w jednym i całkowicie zbędne autobiograficzne wynurzenia, i nudną wyliczankę języków i spraw, które nikogo nie interesują. Nikogo oprócz mnie, a to ja to piszę.



Początki kolekcjonerstwa.

Językami zacząłem interesować się w liceum, kiedy na wagary chodziłem coś poczytać po bibliotekach. Kiedyś wpadł mi w ręce podręcznik do irlandzkiego („An Ghaeilge”, wyd. KUL), i… wciągnęło mnie. Zacząłem kupować, zbierać, czytać podręczniki do wszelkich języków obcych, im dziwniejszych, tym lepiej. Nie wszystkich się oczywiście uczyłem – kolekcja rosła zbyt szybko. A jeśli się nawet uczyłem, to – z braku wytrwałości – krótko i bez szczególnych efektów. 

Dwie książki.

W czasie wagarów w Bibliotece Narodowej trafiłem na dwie książki, które do tej pory uważam za najciekawsze z polskiej literatury językoznawczej. Pewnie dlatego, że dobrze oddają charakter moich zainteresowań. Pierwsza to „Języki świata i ich klasyfikowanie” (a w zasadzie jej pierwsza część, opisująca typologiczną różnorodność języków świata) Alfreda Majewicza, druga – „Honoryfikatywność” Romualda Huszczy. Tak więc w językach interesuje mnie szczególnie ich typologiczna różnorodność oraz środki wyrażania (nie)grzeczności.

Historie przedirańskie.

Po liceum zdawałem na arabistykę (w IV klasie uczyłem się trochę – krótko i bez szczególnych efektów – arabskiego), ale dostałem się na filozofię, która interesowała mnie bardziej. Wytrwałem dwa lata, przez pierwszy rok zajmując się na równi filozofią i językami (wtedy: fińskim, chińskim, greką i kirgiskim), a na drugim już tylko językami. No i przeniosłem się na iranistykę.

Czego się (w miarę) nauczyłem.

Studiując na iranistyce perskiego nauczyłem się porządnie, choć naprawdę ciężko pracowałem może przez pierwsze trzy semestry. Mniej więcej w tym czasie nauczyłem się też rosyjskiego, którego wcześniej nie znałem, a był mi potrzebny, bo pani od kirgiskiego nie mówiła po polsku. No i to tyle jeśli chodzi o sukcesy w samokształceniu (bo de facto perskiego nauczyłem się sam, poza zajęciami). Pozostałych języków, które znam w miarę używalnie – angielskiego i włoskiego, nauczyłem się w szkole, zanim jeszcze zaczęła się moja językowa pasja.

Sam się nie pochwalisz, chodzisz jak opluty.

Latem 2001 (chyba?) pojechałem na kurs językowy do Debreczyna. Trwał cztery tygodnie. Węgierskiego nie znałem wcale-wcale, więc trafiłem do grupy dla zaczynających od zera. Nie zabawiłem tam jednak długo. Szóstego (a potem znów dwunastego) dnia kursu przeszedłem dwa poziomy wyżej. W mojej ostatniej grupie zajęcia prowadzone były wyłącznie po węgiersku, moi współ-grupowicze uczyli się tego języka już po kilka lat. Na egzaminie końcowym (poziom 5, coś takiego jak FCE, myślę) dostałem –jeśli dobrze pamiętam- 97 punktów na 100, na kampusie krążyły plotki o mnie, miejscowa gazetka wydrukowała ze mną wywiad itd. Fajnie powspominać, ale trochę i smutno, bo węgierski od tamtego czasu zarzuciłem i niemal nic nie pamiętam.

Talent?

Nie ma „talentu do języków”, moim zdaniem. Jest pamięć, łatwość kojarzenia, no i przede wszystkim ciężka, wytrwała i systematyczna praca. No i ważne jest doświadczenie w uczeniu się – im więcej się uczysz, tym łatwiej to przychodzi. W Debreczynie siedziałem nad węgierskim w każdej wolnej chwili, wstawałem wcześniej od kolegów, nie chodziłem na piwo, nie bratałem się z różnonarodowym, gadającym do siebie po angielsku, towarzystwem i efekty były. Później, z tą samą głową i większym doświadczeniem w uczeniu się, nigdy czegoś takiego nie powtórzyłem. Nie dlatego, żeby nagle śrubki w mózgu zaczęły mi się obracać, ale dlatego, że nigdy nie zdołałem wytrwać przy systematycznej, intensywnej pracy tak długo, by wyuczany język porządniej mi się utrwalił.

Co znam?

Polski. „Służbowo”, codziennie lub prawie, posługuję się angielskim, perskim i rosyjskim. Czasem czytuję coś fachowego po włosku czy ukraińsku. Węgierski, fiński i serbski kiedyś znałem na w miarę użytecznym poziomie, ale teraz trzeba byłoby je odświeżyć. W miarę solidnie (powiedzmy, przerobiony do końca standardowy podręcznik) uczyłem się: arabskiego, tureckiego, walijskiego, indonezyjskiego, rumuńskiego, lezgińskiego; mniej solidnie, ale tak, że cokolwiek pamiętam – chińskiego, zulu, kirgiskiego, ormiańskiego, gruzińskiego.

Teoretycznie

To powyżej to nauka mówienia. A oprócz tego uczyłem się też języków od strony teoretycznej, nie żeby nimi władać w mowie i piśmie, ale żeby wiedzieć jak działają. I tu wymienić trzeba mingo, różne języki irańskie i kaukaskie.


Mój adres kontaktowy to peterlin -at- jzn -kropka- pl
A strona główna znajduje się w tym miejscu.
Strony proszę zwiedzać, do mnie proszę pisać.


tanhā jek cziz dāram goftani - ordakam rā dāram dust chejli